Czy można sensownie przewidywać pogodę na rok i nawet dłużej? Dlaczego pewne prognozy sprawdzają się w większości, a niektóre tylko połowicznie? Jaką rolę odgrywa (i czy w ogóle) efekt cieplarniany? Co jest przyczyną globalnego ocieplenia, jak długo ono potrwa?
Tak pytania można stawiać bez końca. Naprzeciw nim wychodzi Wołodymyr Łys, który – dzięki nieprzypadkowemu wyczuciu pogody – stara się przybliżyć rodakom* tajniki procesów atmosferycznych. Co jeszcze ciekawsze, autor „Stulecia Jakowa” pokusza się nawet o rewizję wybranych momentów dziejów światowej historii z pozycji uwzględniającej czynniki pogodowe (Rewolucja Francuska, bitwa pod Waterloo), a w jednym z rozdziałów „Kulis pogody”, o której traktuje niniejszy tekst, przywołuje koncepcję myślącego oceanu z „Solaris” Stanisława Lema, wykorzystując jako metaforę przy opisie umownego trójkąta na Atlantyku. Pisze szerzej o naturze klimatu naszej planety, zajmując przy tym stanowisko we współczesnym dyskursie klimatycznym z jego palącymi problemami (naturalne, cykliczne wahania temperatury Ziemi). A wszystko to zaczęło się pewnego chłodnego, kwietniowego dnia, na przystanku autobusowym we Włodzimierzu, kiedy to Łys głośno narzekał na temperaturę.
Do pisarza podszedł odziany w kufajkę i gumofilce chłop dojrzałego już wieku, który usłyszawszy skargi, postanowił zagadnąć. Nie ma co się przejmować – uważał – ze dwa dni i będzie ciepło, a na koniec miesiąca już w ogóle lato. Na rozsądne pytanie o przyczynę swej pewności odpowiedział, że zna sposób przepowiadania pogody nawet na cały rok. Przede wszystkim, trzeba ją obserwować od 26 grudnia do 6 stycznia, bo wtedy każdy kolejny dzień odpowiada danemu miesiącowi. 26 to styczeń, 27 – luty i tak dalej. Badania prowadzić od godziny 8 do 20. Każde cztery godziny z tych 12 to jedna dziesięciodniówka zadanego miesiąca, powiadał.
Łys z dystansem podchodził do rewelacji starszego pana i pewnie szybko by o nim zapomniał, gdyby nie fakt, że ten trafił z prognozą ze stuprocentową dokładnością. Do tego jeszcze dwa lata później w gazecie, w redakcji której pracował, Łys odnalazł notatkę białoruskiego fenologa o dziwnym nazwisku Vjotuchna (Вйотухна), gdzie wspomniano o podobnej metodzie. Wreszcie była przecież także babcia pisarza, zamieszkała na chutorze nieopodal wioski Zhorany. Jeszcze w dzieciństwie opowiadała małemu Wołodymirowi, by śledził za pogodą przez kilka dni w roku, bo w ten sposób może wnioskować o warunkach klimatycznych na każdą porę roku. I tak: jaka pogoda w święto Pokrowy (14 października), taka zimą. W Ofiarowanie Pańskie (15 lutego) wypatruj wiosny, zaś 14 marca, w męczennicy Jawdochy patrz za latem, a 9 sierpnia, na świętego Pantaleona – za jesienią. W grudniu 1988 r. Łys podejmuje decyzję poważnego zabrania się za temat, a 20 lat później ukazują się „Kulisy pogody”, podsumowanie jego meteorologicznych zainteresowań.
Zdaniem Wołodymyra Łysa w przyrodzie nic nie dzieje się przypadkowo – możemy mówić o swego rodzaju zachodzącym w niej „rozumowaniu”, które należy dostrzec. Określenie „narodowy synoptyk” dobrze oddaje naturę przesłanek służących autorowi. W języku ukraińskim przymiotnik „naròdnyj” w jednym ze znaczeń jest tożsamy z polskim „narodowy” i w takim sensie Łys jest narodnyj – dzięki sławie, jaką zawdzięcza trafności swoich prognoz. Tu jednak chodzi także o sens „ludowości” – „narodowy”, w sensie etnicznym, oznacza „chłopskość”, „tradycjonalność”. Jak widać powyżej, to właśnie wiedza narodu rozumianego w ten drugi sposób, to jest bliskiego naturze, polegającego na wnikliwej obserwacji przyrody, od której pozostawał w znacznie większym niż dziś stopniu uzależniony, a zatem organicznie przymuszony do zrozumienia i współdziałania, owe sprawdzane przez pokolenia ludowe mądrości, są punktem wyjścia dla Wołodymyra Łysa. A jakież to konkretnie przesłanki? Ano, na przykład, grubość łupiny cebuli, która zawiadamia o zbliżającej się chłodnej zimie, albo intensywność urodzaju jarzębiny i jej jasnoczerwony kolor ostrzegający przed srogim mrozem. Tajemnica tkwi w harmonii z naturą: dorastać wśród rozkosznej poleskiej przyrody, zbierać jagody i grzyby, gołymi rękami łowić raki, ukochać burzę… – powiada autor.
Czy to wszystko faktycznie może działać? Gdy 35 lat temu drukowano pierwszą długoterminową prognozę Wołodymyra Łysa, mało kto podchodził do niej poważnie. Szczególnie zawodowi synoptycy zachowywali dystans i sceptycyzm. W 1994 r. Ukrainę nawiedziła jednak wielka susza, a w latach ’95-96 prognozowane przez narodowego ostre i długie zimy. Skutkiem czego, jak twierdziło Radio Swoboda w 2008 r., Łys popularnością cieszy się już nie tylko wśród narodu, ale i fachowców – po opublikowaniu książki, wołyńscy meteorolodzy u progów stacji meteorologicznych zawieszają wycinki gazet z jego przewidywaniami. W podobnym czasie autor „Kulis…” otrzymywał liczne podarunki od prostych ludzi, owoce ich pracy – płody ziemi, a posyłanych do niego listów nie trzeba było nawet specjalnie adresować. Imię, nazwisko i miasto, wszystko. Nierzadko zdarzały się też zwięźlej sformułowane: „miasto Łuck, Woł. Ł., który przepowiada pogodę”. Każda z nich, nie zważając na odległość, z każdego zakątka Ukrainy, i tak znajdowały adresata.
Na wcześniejsze pytanie będziemy mieć okazję odpowiedzieć całkowicie samodzielnie. Otóż w trwającym stuleciu mamy spodziewać się dwóch okresów szczególnie wysokiej temperatury: jeden w 2030 roku, drugi w ciągu lat 50-tych. Najbliższe lata mogą zatem przynieść fenomen narodowego synoptyka Ukrainy na terytorium Polski.
Jędrzej Skotarek
*pozycja nie została przetłumaczona na język polski